Izrael 2014



            Podczas świąt Bożego Narodzenia, zastanawiałem się jak wykorzystać czas zbliżających się ferii. Zrodził się wtedy pomysł na wędrówkę śladami Jezusa w Ziemi Świętej. Znaleźli się też chętni na pielgrzymowanie.
            Następnie szybka decyzja i kupiłem bilety do Tel Avivu.
Spotkaliśmy się, nasza trójka: Agnieszka, Mateusz i ja,  22 stycznia na lotnisku w Warszawie. W Izraelu wylądowaliśmy koło 4 rano. 
            Jesteśmy na miejscu. Spokojnie przechodzimy kontrolę i kupujemy tutejszą walutę czyli nowy izraelski szekel. Oczywiście nie rozumiemy znaków arabskich, umieszczonych na tablicach, ale na szczęście, gdzieniegdzie dodatkowo są informacje w języku angielskim. Pierwszym możliwym pociągiem  jedziemy bezpośrednio z lotniska Ben Gurion do Hajfy, gdzie zmieniamy środek lokomocji. Po krótkim spacerze po Hajfie, wsiadamy do autobusu do Nazaretu. 
            W mieście jest ciasno i wszyscy na siebie trąbią. Dodatkowo na jednym skrzyżowaniu wjechał w nasz autobus  samochód osobowy, po czym spokojnie odjechał. 
Spędzamy cały dzień w Nazarecie, zaczynając od bazyliki Zwiastowania Pańskiego. W kościele znajduje się mała grota, w której według tradycji, anioł objawił się Maryi. Oczyma wyobraźni widzę scenę sprzed 2 tysięcy lat i cieszę się że udało nam się tu dotrzeć. Kilkadziesiąt metrów dalej znajduje się kościół św. Józefa, który został zbudowany na miejscu, gdzie Józef miał swój zakład ciesielski. Odwiedzamy też informację turystyczną, w której zaopatrujemy się w potrzebne mapy i informacje, oraz spotykamy pracujące tutaj polskie siostry. Wieczorem w mieście protestują muzułmanie, których przedstawiciel przegrał wybory.        
            Nazajutrz wstajemy godzinę później niż zamierzaliśmy, bo zapomnieliśmy przestawić zegarki na tutejszy czas. Rozpoczynamy naszą wędrówkę szlakiem Jesus Trail, który prowadzi z Nazaretu nad jezioro Galilejskie. Piękna pogoda i zapach wiosny, mimo, że w Polsce akurat spadł śnieg i jest minus 10 stopni. Z miasta wychodzimy cały czas w górę po schodach, których jest około 400. Po opuszczeniu miasta, po raz pierwszy gubimy szlak, przez co nadrabiamy kilka kilometrów.
            Przechodzimy w pobliżu ruin starożytnego miasta Seforis i zachwycamy się tutejszym krajobrazem. Ziemia jest trudna do uprawy, bo wszędzie wychodzą z niej kamienie. Przy drodze oglądamy drzewa oliwkowe i 3 metrowej wysokości kaktusy. Po kilku następnych kilometrach wchodzimy do Kany Galilejskiej. Kościół Pierwszego Cudu rozpoznajemy po dwóch charakterystycznych wieżach. Po kilku minutach słyszymy intrygujące hałasy. Przyszliśmy w odpowiednim czasie, bo właśnie w Kanie odbywa się wesele. Na dziedziniec przed kościołem wchodzą rozśpiewani i tańczący w rytm bębnów  weselnicy. Cieszą się niesamowicie i aż żałuję, że nie możemy z nimi zostać. Na wieczór dochodzimy do miejscowości Ilaniya, gdzie śpimy w gospodarstwie agroturystycznym. 
            Następnego dnia wędrujemy najpierw wzdłuż autostrady, następnie przez piękną okolicę aż na wzgórza Hattin, gdzie Saladyn w roku 1187, rozgromił w bitwie krzyżowców. Ze wzgórza rozpościera się piękny widok na klify Arbel. Schodzimy na przełaj, a nasza trasa kończy się skarpą i drutem kolczastym. Musimy szukać innej drogi. 
Podchodzimy na górę Arbel,  z której pięknie widać jezioro Galilejskie, wzgórza Golan i górę Hermon.  Znajduje się tam jeden z ładniejszych w Izraelu parków narodowych. W zboczach góry Arbel znajdują się jaskinie, które stanowiły kryjówki dla Żydów walczących z Grekami i Rzymianami. Znajduje się tam również jedyna znana synagoga na świecie, w której Arka nie jest zwrócona twarzą do Jerozolimy.
Z góry Arbel schodzimy do miejscowości Migdal, skąd pochodziła Maria Magdalena. W okolicznych sadach znajdujemy kilka niezebranych grejpfrutów, którymi się raczymy. Smakują zdecydowanie lepiej niż te, które można kupić w naszych sklepach. Na koniec dnia docieramy do hostelu, ale okazuje się być zamkniętym. Zapada zmrok, a my ciągle poszukujemy noclegu. Pomaga nam strażnik przyrody, który podwozi nas do Almagor. Zwieńczeniem dnia jest sok wyciskany ze świeżych pomarańczy. Mniam.
            Rano schodzimy nad jezioro Galilejskie, do Kafarnaum, gdzie znajduje się dom świętego Piotra i synagoga. Wzdłuż jeziora Galilejskiego, wiedzie ścieżka, przy której można spotkać ciekawe zwierzęta - góralki. Występują one 3-krotnie na kartach Pisma Świętego. Kilka kilometrów dalej, w miejscowości Tabga znajduje się kościół rozmnożenia chleba i ryb, oraz kościół prymatu św. Piotra. Tam spotykamy kilka grup z Polski. Do jednej z nich przyłączamy się na mszę świętą. Wspinamy się też na górę błogosławieństw, gdzie mamy przymusowy postój, bo teren zamknięty jest od godziny 12 do 14.
Świat jest mały. Spotykamy tam naszą koleżankę z Polski. Z grupami, które tam poznaliśmy, będziemy się jeszcze spotykać kilkukrotnie w Ziemi  Świętej. 
            Noclegi i jedzenie jest zdecydowanie droższe niż w Polsce. Natomiast taksówką, jeśli trochę się potargujemy, możemy pojechać w cenie biletu autobusowego. Będąc tam przez kilka dni, targowanie wchodzi w krew i sprawia przyjemność. 
Wędrując przez arabskie wioski doświadczamy życzliwości ich mieszkańców. Kiedy pytamy o drogę, nie puszczą nas dopóki nie pomogą. Jeden zatrzymany kierowca, mimo że prawie nie mówił po angielsku, kazał nam chwilę zaczekać, odwiózł rodzinę i wrócił po nas, by szukać wspólnie noclegu. W końcu się udało. W jednym z domów robimy jajecznicę, a przy okazji dostajemy jakieś tutejsze danie. Dzień kończy się niemiłą niespodzianką. Mam rozbity obiektyw w aparacie. Na szczęście filtr ochronił trochę obiektyw. 
            Następny dzień przywitał nas deszczem. W jego strugach wspinamy się na górę Tabor, a pielgrzymi śmigają koło nas busami. Tutaj ponoć, rozpoczęła się biblijna bitwa z Kananejczykami i tutaj przemienił się Jezus w obecności uczniów. Spotykamy wcześniej poznane grupy z Polski. Przemoknięci szybko marzniemy, a kierowcy busów nie pozwalają nam wsiąść do środka. Na szczęście sympatyczna grupa z Włoch wyświadcza nam przysługę. Czekają na nas na dole i następnie podwożą do Nazaretu. Tam przebieramy się w suche ciuchy, a siostry nazaretanki częstują ciepłą herbatą. 
            Stamtąd jedziemy do Jerozolimy. Na dworcach widać sporo młodych ludzi z bronią na ramieniu. Do Jerozolimy docieramy o zmroku. Pogoda się poprawia. 
Śpimy w obrębie murów starego miasta. Można powiedzieć, że pośród straganów, bo tam ukryte jest wejście do hostelu.
            Następnego ranka jedziemy do Betlejem. Mamy sporo szczęścia, bo nie ma jeszcze ludzi, a w samej grocie właśnie zaczyna się msza (w języku włoskim), w której uczestniczymy. W mieście robimy też zakupy. Ceny tutaj są często dużo niższe niż w Jerozolimie. Z jedną z grup pielgrzymkowych udajemy się na pole pasterzy, gdzie objawił się anioł. Za czasów Jezusa, Betlejem było miejscem, skąd dostarczano zwierząt na ofiary do świątyni Jerozolimskiej. Symbolicznie, Jezus,  który przelał swoją krew na Golgocie też pochodził z Betlejem. 
            Wyjeżdżając z miasteczka zostajemy poddani kontroli paszportowej. Wszyscy wysiadają z autobusu, a zostają tylko turyści. Po czym udajemy się w kierunku Jerozolimy.
W Jerozolimie można zapisać się na nocne czuwanie do bazyliki grobu. Nam się udaje. Drzwi zamykają się o godzinie 19, a wyjść można dopiero o 23. W bazylice zostaje nas około 10 osób. Mamy niesamowitą możliwość czuwania w grobie Pańskim przez godzinę, gdzie normalnie przychodząc tam w dzień, można zostać tylko kilka sekund i wchodzą następni pielgrzymi. Myślę że każdy chrześcijanin powinien raz w życiu odwiedzić to miejsce.
Tu umierał i został pochowany Jezus. Święte miejsce.

            W świątyni, do której prawa ma kilka wyznań, obowiązuje status quo, który doprowadza do śmiesznych sytuacji. Jako że nie można było dojść do porozumienia, kto będzie zamykał i otwierał drzwi do bazyliki, robi to rodzina muzułmańska. Przykładów braku porozumienia jest niestety więcej. Smutne jest to że nie ludzie nie potrafią znaleźć wspólnego języka, a szczególnie w takim miejscu.
Po godzinie 23 wychodzimy z bazyliki i wracamy przez ciche już uliczki. Niestety pokoje wieloosobowe w hostelach do cichych nie należą, szczególnie, kiedy zbierze się kilka chrapiących osób. 
            Następnego dnia chcemy zobaczyć Morze Martwe. Autobusem dojeżdżamy do Ein Gedi, gdzie położony jest park narodowy. Okolica jest pustynna, a w samym parku znajduję się oaza i liczne wodospady. Szlak miejscami jest wąski i prowadzi nad urwiskiem. Mamy pecha, bo w naszym kierunku idzie spora grupa ludzi. Jak się okazuje, jest to cała szkoła (300 dzieci).  Czekamy około godziny aż przejdą. Ale widok rekompensuje wszystko. Po przejściu jednej z tras w parku, schodzimy nad morze. 
Wrażenie kąpieli w Morzu Martwym jest niesamowite i daje dużo frajdy. Tym bardziej, że w Polsce zima. Niestety plaża jest kamienista i nie daje możliwości wygodnego wypoczynku. Po kąpieli trzeba z siebie spłukać sól, co można zrobić w umiejscowionych przy plaży prysznicach. 
            Wracając z nad morza, czekamy na autobus. Po jakimś czasie podjeżdża taksówka i po wynegocjowaniu ceny wsiadamy do środka. Kierowca wiezie nas około pół kilometra i każe wysiadać, bo stwierdza, że dziś dla niego to nie jest dobry biznes. Zdziwieni wysiadamy. Dobrze, że za niedługą chwilę jedzie autobus.
            Kolejnego dnia wyruszamy w stronę wzgórza świątynnego, na teren którego niestety w piątek nie można wejść. Jednak wędrując dalej,  spotykamy polską grupę rozpoczynającą drogę krzyżową. Dołączamy się do nich i przeżywamy tajemnice męki Chrystusa, idąc po zatłoczonych ulicach Jerozolimy i mając świadomość, że podobnie mogło wyglądać to 2 tysiące lat temu. Ludzie przyglądają się nam, niektórzy się śmieją.
Tego dnia jedziemy też do Yad Vashem (Instytut Pamięci Męczenników i Bohaterów Holocaustu). Ludzie, którzy ratowali Żydów z narażeniem własnego życia, mogą tu otrzymać odznaczenie "Sprawiedliwy wśród narodów świata" i zasadzić w ogrodzie drzewo. Na 20 tysięcy odznaczeń, około 6 tysięcy jest przyznanych Polakom. Z instytutu podjeżdżamy do Ein Karem, gdzie Maryja odwiedziła świętą Elżbietę i gdzie narodził się Jan Chrzciciel.
            Podczas powrotu popełniamy jednak strategiczny błąd, nie sprawdzając godziny. Słońce zachodzi, zaczyna się szabat, my jesteśmy na drugim końcu miasta, a ostatni tramwaj właśnie odjechał. Kilka kilometrów jedziemy powrotnym  autobusem, a dalej na nogach. Tego samego wieczora, wraz ze świętującymi Żydami, idziemy pod Ścianę Płaczu. Mężczyźni, żeby podejść pod ścianę muszą mieć nakrycie głowy więc zakładamy jarmułki. 
            Ostatni dzień naszej pielgrzymki zaczynamy od mszy świętej w pobliżu wieczernika. Dalej, wędrujemy doliną Cedronu do Ogrodu Oliwnego. Wrażenie robią potężne i stare drzewa oliwkowe, które mogą pamiętać jeszcze czasy Jezusa. Obok znajduje się bazylika Narodów z alabastrowymi witrażami, dzięki czemu w środku panuje półmrok i klimat modlitwy. Na najbliższym wzniesieniu, można podziwiać najbardziej charakterystyczny widok na Jerozolimę. Stamtąd wracamy do miasta,  by jeszcze raz przeżyć drogę krzyżową i pobyć chwilę w Bazylice Grobu.
            W naszym hostelu poznaliśmy chińczyka o imieniu Roger. Opowiada nam o sytuacji w jego kraju. Widzimy jak cieszy się widząc dzieci. W Chinach państwo zakazuje mieć więcej niż jedno dziecko, zmuszając matki do aborcji.
Teraz razem z nim opuszczamy Jerozolimę. Piękne miasto z klimatem który ciężko opisać. Wszyscy mamy nadzieję że kiedyś tu wrócimy.
Targujemy się z taksówkarzem czym wzbudzamy spore zainteresowanie wśród ludzi. Dostajemy dobą cenę i już za chwilę jedziemy na lotnisko, na którym musimy czekać kilka godzin do naszego samolotu.
Czeka nas osławiona kontrola lotnicza. Już podczas oczekiwania przychodzą do nas strażnicy, sprawdzają nam dokumenty i przepytują co robimy. Akurat spisujemy notatki, a oni chcą wiedzieć dokładnie co piszemy. 
            Podczas naszej odprawy zostaję chyba wyznaczony do szczegółowej kontroli, bo celniczka przez pół godziny grzebie w moim plecaku i otwiera każdą mapę i przewodnik. Na koniec woła jeszcze kolejnego człowieka, który zadaje następne pytania. Na przyszłość chyba jednak trzeba będzie zgolić brodę... 
            Odprawa zajmuje nam około 2 godzin, a po locie lądujemy w zachmurzonej i zaśnieżonej Polsce.
            W kaplicy na Okęciu przeżywamy mszę świętą i cóż za zbieg okoliczności, bo akurat jest tam grupa wracająca z ziemi świętej i jadąca do Rzeszowa. Zgadzają się nas zabrać ze sobą.
            Jeszcze jedno. Na lotnisku ktoś zostawia bombonierkę. Dobrze, że to nie Tel Aviv, bo pewnie skończyłoby się to alarmem bombowym. 

Cóż, teraz zupełnie inaczej słucha się Ewangelii. Kiedy słyszę, że Jezus wędrował do Kafarnaum, przed oczami widzę tamte miejsca. 

Więcej zdjęć...

1 komentarz:

  1. Jeszcze nie miałam okazji nigdy być na wycieczce w Izraelu, ale zakładam, że kiedyś tam wyjadę. Zresztą ja przed każdym wyjazdem turystycznym zawsze staram się jeszcze dobrze ubezpieczyć. Bardzo pasuje mi ofert ubezpieczeń od https://kioskpolis.pl/uniqa/ i tym bardziej, że wiele rzeczy mogę mieć od razu kompleksowo.

    OdpowiedzUsuń