Podczas świąt Bożego Narodzenia,
zastanawiałem się jak wykorzystać czas zbliżających się ferii. Zrodził się
wtedy pomysł na wędrówkę śladami Jezusa w Ziemi Świętej. Znaleźli się też
chętni na pielgrzymowanie.
Następnie szybka decyzja i kupiłem
bilety do Tel Avivu.
Spotkaliśmy
się, nasza trójka: Agnieszka, Mateusz i ja,
22 stycznia na lotnisku w Warszawie. W Izraelu wylądowaliśmy koło 4
rano.
Jesteśmy na miejscu. Spokojnie
przechodzimy kontrolę i kupujemy tutejszą walutę czyli nowy izraelski szekel.
Oczywiście nie rozumiemy znaków arabskich, umieszczonych na tablicach, ale na
szczęście, gdzieniegdzie dodatkowo są informacje w języku angielskim. Pierwszym
możliwym pociągiem jedziemy bezpośrednio
z lotniska Ben Gurion do Hajfy, gdzie zmieniamy środek lokomocji. Po krótkim
spacerze po Hajfie, wsiadamy do autobusu do Nazaretu.
W mieście jest ciasno i wszyscy na
siebie trąbią. Dodatkowo na jednym skrzyżowaniu wjechał w nasz autobus samochód osobowy, po czym spokojnie
odjechał.
Spędzamy
cały dzień w Nazarecie, zaczynając od bazyliki Zwiastowania Pańskiego. W
kościele znajduje się mała grota, w której według tradycji, anioł objawił się
Maryi. Oczyma wyobraźni widzę scenę sprzed 2 tysięcy lat i cieszę się że udało
nam się tu dotrzeć. Kilkadziesiąt metrów dalej znajduje się kościół św. Józefa,
który został zbudowany na miejscu, gdzie Józef miał swój zakład ciesielski.
Odwiedzamy też informację turystyczną, w której zaopatrujemy się w potrzebne
mapy i informacje, oraz spotykamy pracujące tutaj polskie siostry. Wieczorem w
mieście protestują muzułmanie, których przedstawiciel przegrał wybory.
Nazajutrz wstajemy godzinę później
niż zamierzaliśmy, bo zapomnieliśmy przestawić zegarki na tutejszy czas.
Rozpoczynamy naszą wędrówkę szlakiem Jesus Trail, który prowadzi z Nazaretu nad
jezioro Galilejskie. Piękna pogoda i zapach wiosny, mimo, że w Polsce akurat
spadł śnieg i jest minus 10 stopni. Z miasta wychodzimy cały czas w górę po
schodach, których jest około 400. Po opuszczeniu miasta, po raz pierwszy gubimy
szlak, przez co nadrabiamy kilka kilometrów.
Przechodzimy w pobliżu ruin
starożytnego miasta Seforis i zachwycamy się tutejszym krajobrazem. Ziemia jest
trudna do uprawy, bo wszędzie wychodzą z niej kamienie. Przy drodze oglądamy
drzewa oliwkowe i 3 metrowej wysokości kaktusy. Po kilku następnych kilometrach
wchodzimy do Kany Galilejskiej. Kościół Pierwszego Cudu rozpoznajemy po dwóch
charakterystycznych wieżach. Po kilku minutach słyszymy intrygujące hałasy.
Przyszliśmy w odpowiednim czasie, bo właśnie w Kanie odbywa się wesele. Na
dziedziniec przed kościołem wchodzą rozśpiewani i tańczący w rytm bębnów weselnicy. Cieszą się niesamowicie i aż żałuję,
że nie możemy z nimi zostać. Na wieczór dochodzimy do miejscowości Ilaniya,
gdzie śpimy w gospodarstwie agroturystycznym.
Następnego dnia wędrujemy najpierw
wzdłuż autostrady, następnie przez piękną okolicę aż na wzgórza Hattin, gdzie
Saladyn w roku 1187, rozgromił w bitwie krzyżowców. Ze wzgórza rozpościera się
piękny widok na klify Arbel. Schodzimy na przełaj, a nasza trasa kończy się
skarpą i drutem kolczastym. Musimy szukać innej drogi.
Podchodzimy
na górę Arbel, z której pięknie widać
jezioro Galilejskie, wzgórza Golan i górę Hermon. Znajduje się tam jeden
z ładniejszych w Izraelu parków narodowych. W zboczach góry Arbel znajdują się
jaskinie, które stanowiły kryjówki dla Żydów walczących z Grekami i Rzymianami.
Znajduje się tam również jedyna znana synagoga na świecie, w której Arka nie
jest zwrócona twarzą do Jerozolimy.
Z
góry Arbel schodzimy do miejscowości Migdal, skąd pochodziła Maria Magdalena. W
okolicznych sadach znajdujemy kilka niezebranych grejpfrutów, którymi się
raczymy. Smakują zdecydowanie lepiej niż te, które można kupić w naszych
sklepach. Na koniec dnia docieramy do hostelu, ale okazuje się być zamkniętym.
Zapada zmrok, a my ciągle poszukujemy noclegu. Pomaga nam strażnik przyrody,
który podwozi nas do Almagor. Zwieńczeniem dnia jest sok wyciskany ze świeżych
pomarańczy. Mniam.
Rano schodzimy nad jezioro
Galilejskie, do Kafarnaum, gdzie znajduje się dom świętego Piotra i synagoga.
Wzdłuż jeziora Galilejskiego, wiedzie ścieżka, przy której można spotkać
ciekawe zwierzęta - góralki. Występują one 3-krotnie na kartach Pisma Świętego.
Kilka kilometrów dalej, w miejscowości Tabga znajduje się kościół rozmnożenia chleba
i ryb, oraz kościół prymatu św. Piotra. Tam spotykamy kilka grup z Polski. Do
jednej z nich przyłączamy się na mszę świętą. Wspinamy się też na górę
błogosławieństw, gdzie mamy przymusowy postój, bo teren zamknięty jest od godziny
12 do 14.
Świat
jest mały. Spotykamy tam naszą koleżankę z Polski. Z grupami, które tam
poznaliśmy, będziemy się jeszcze spotykać kilkukrotnie w Ziemi Świętej.
Noclegi i jedzenie jest zdecydowanie
droższe niż w Polsce. Natomiast taksówką, jeśli trochę się potargujemy, możemy
pojechać w cenie biletu autobusowego. Będąc tam przez kilka dni, targowanie
wchodzi w krew i sprawia przyjemność.
Wędrując
przez arabskie wioski doświadczamy życzliwości ich mieszkańców. Kiedy pytamy o
drogę, nie puszczą nas dopóki nie pomogą. Jeden zatrzymany kierowca, mimo że
prawie nie mówił po angielsku, kazał nam chwilę zaczekać, odwiózł rodzinę i
wrócił po nas, by szukać wspólnie noclegu. W końcu się udało. W jednym z domów
robimy jajecznicę, a przy okazji dostajemy jakieś tutejsze danie. Dzień kończy
się niemiłą niespodzianką. Mam rozbity obiektyw w aparacie. Na szczęście filtr
ochronił trochę obiektyw.
Następny dzień przywitał nas
deszczem. W jego strugach wspinamy się na górę Tabor, a pielgrzymi śmigają koło
nas busami. Tutaj ponoć, rozpoczęła się biblijna bitwa z Kananejczykami i tutaj
przemienił się Jezus w obecności uczniów. Spotykamy wcześniej poznane grupy z
Polski. Przemoknięci szybko marzniemy, a kierowcy busów nie pozwalają nam
wsiąść do środka. Na szczęście sympatyczna grupa z Włoch wyświadcza nam
przysługę. Czekają na nas na dole i następnie podwożą do Nazaretu. Tam
przebieramy się w suche ciuchy, a siostry nazaretanki częstują ciepłą herbatą.
Stamtąd jedziemy do Jerozolimy. Na
dworcach widać sporo młodych ludzi z bronią na ramieniu. Do Jerozolimy
docieramy o zmroku. Pogoda się poprawia.
Śpimy
w obrębie murów starego miasta. Można powiedzieć, że pośród straganów, bo tam
ukryte jest wejście do hostelu.
Następnego ranka jedziemy do
Betlejem. Mamy sporo szczęścia, bo nie ma jeszcze ludzi, a w samej grocie
właśnie zaczyna się msza (w języku włoskim), w której uczestniczymy. W mieście
robimy też zakupy. Ceny tutaj są często dużo niższe niż w Jerozolimie. Z jedną
z grup pielgrzymkowych udajemy się na pole pasterzy, gdzie objawił się anioł.
Za czasów Jezusa, Betlejem było miejscem, skąd dostarczano zwierząt na ofiary
do świątyni Jerozolimskiej. Symbolicznie, Jezus, który przelał swoją krew na Golgocie też pochodził
z Betlejem.
Wyjeżdżając z miasteczka zostajemy
poddani kontroli paszportowej. Wszyscy wysiadają z autobusu, a zostają tylko
turyści. Po czym udajemy się w kierunku Jerozolimy.
W
Jerozolimie można zapisać się na nocne czuwanie do bazyliki grobu. Nam się
udaje. Drzwi zamykają się o godzinie 19, a wyjść można dopiero o 23. W bazylice
zostaje nas około 10 osób. Mamy niesamowitą możliwość czuwania w grobie Pańskim
przez godzinę, gdzie normalnie przychodząc tam w dzień, można zostać tylko
kilka sekund i wchodzą następni pielgrzymi. Myślę że każdy chrześcijanin
powinien raz w życiu odwiedzić to miejsce.
Tu umierał i został pochowany Jezus. Święte miejsce.
Tu umierał i został pochowany Jezus. Święte miejsce.
W świątyni, do której prawa ma kilka
wyznań, obowiązuje status quo, który doprowadza do śmiesznych sytuacji. Jako że
nie można było dojść do porozumienia, kto będzie zamykał i otwierał drzwi do
bazyliki, robi to rodzina muzułmańska. Przykładów braku porozumienia jest
niestety więcej. Smutne jest to że nie ludzie nie potrafią znaleźć wspólnego
języka, a szczególnie w takim miejscu.
Po
godzinie 23 wychodzimy z bazyliki i wracamy przez ciche już uliczki. Niestety
pokoje wieloosobowe w hostelach do cichych nie należą, szczególnie, kiedy
zbierze się kilka chrapiących osób.
Następnego dnia chcemy zobaczyć
Morze Martwe. Autobusem dojeżdżamy do Ein Gedi, gdzie położony jest park
narodowy. Okolica jest pustynna, a w samym parku znajduję się oaza i liczne
wodospady. Szlak miejscami jest wąski i prowadzi nad urwiskiem. Mamy pecha, bo
w naszym kierunku idzie spora grupa ludzi. Jak się okazuje, jest to cała szkoła
(300 dzieci). Czekamy około godziny aż przejdą. Ale widok rekompensuje
wszystko. Po przejściu jednej z tras w parku, schodzimy nad morze.
Wrażenie
kąpieli w Morzu Martwym jest niesamowite i daje dużo frajdy. Tym bardziej, że w
Polsce zima. Niestety plaża jest kamienista i nie daje możliwości wygodnego
wypoczynku. Po kąpieli trzeba z siebie spłukać sól, co można zrobić w
umiejscowionych przy plaży prysznicach.
Wracając z nad morza, czekamy na
autobus. Po jakimś czasie podjeżdża taksówka i po wynegocjowaniu ceny wsiadamy
do środka. Kierowca wiezie nas około pół kilometra i każe wysiadać, bo stwierdza,
że dziś dla niego to nie jest dobry biznes. Zdziwieni wysiadamy. Dobrze, że za niedługą
chwilę jedzie autobus.
Kolejnego dnia wyruszamy w stronę
wzgórza świątynnego, na teren którego niestety w piątek nie można wejść. Jednak
wędrując dalej, spotykamy polską grupę
rozpoczynającą drogę krzyżową. Dołączamy się do nich i przeżywamy tajemnice
męki Chrystusa, idąc po zatłoczonych ulicach Jerozolimy i mając świadomość, że
podobnie mogło wyglądać to 2 tysiące lat temu. Ludzie przyglądają się nam,
niektórzy się śmieją.
Tego
dnia jedziemy też do Yad Vashem (Instytut Pamięci Męczenników i Bohaterów
Holocaustu). Ludzie, którzy ratowali Żydów z narażeniem własnego życia, mogą tu
otrzymać odznaczenie "Sprawiedliwy wśród narodów świata" i zasadzić w
ogrodzie drzewo. Na 20 tysięcy odznaczeń, około 6 tysięcy jest przyznanych Polakom.
Z instytutu podjeżdżamy do Ein Karem, gdzie Maryja odwiedziła świętą Elżbietę i
gdzie narodził się Jan Chrzciciel.
Podczas powrotu popełniamy jednak
strategiczny błąd, nie sprawdzając godziny. Słońce zachodzi, zaczyna się
szabat, my jesteśmy na drugim końcu miasta, a ostatni tramwaj właśnie odjechał.
Kilka kilometrów jedziemy powrotnym autobusem,
a dalej na nogach. Tego samego wieczora, wraz ze świętującymi Żydami, idziemy
pod Ścianę Płaczu. Mężczyźni, żeby podejść pod ścianę muszą mieć nakrycie głowy
więc zakładamy jarmułki.
Ostatni dzień naszej pielgrzymki
zaczynamy od mszy świętej w pobliżu wieczernika. Dalej, wędrujemy doliną
Cedronu do Ogrodu Oliwnego. Wrażenie robią potężne i stare drzewa oliwkowe,
które mogą pamiętać jeszcze czasy Jezusa. Obok znajduje się bazylika Narodów z
alabastrowymi witrażami, dzięki czemu w środku panuje półmrok i klimat modlitwy. Na
najbliższym wzniesieniu, można podziwiać najbardziej charakterystyczny widok na
Jerozolimę. Stamtąd wracamy do miasta, by jeszcze raz przeżyć drogę krzyżową i pobyć
chwilę w Bazylice Grobu.
W naszym hostelu poznaliśmy
chińczyka o imieniu Roger. Opowiada nam o sytuacji w jego kraju. Widzimy jak
cieszy się widząc dzieci. W Chinach państwo zakazuje mieć więcej niż jedno
dziecko, zmuszając matki do aborcji.
Teraz
razem z nim opuszczamy Jerozolimę. Piękne miasto z klimatem który ciężko
opisać. Wszyscy mamy nadzieję że kiedyś tu wrócimy.
Targujemy
się z taksówkarzem czym wzbudzamy spore zainteresowanie wśród ludzi. Dostajemy
dobą cenę i już za chwilę jedziemy na lotnisko, na którym musimy czekać kilka
godzin do naszego samolotu.
Czeka
nas osławiona kontrola lotnicza. Już podczas oczekiwania przychodzą do nas
strażnicy, sprawdzają nam dokumenty i przepytują co robimy. Akurat spisujemy
notatki, a oni chcą wiedzieć dokładnie co piszemy.
Podczas naszej odprawy zostaję chyba
wyznaczony do szczegółowej kontroli, bo celniczka przez pół godziny grzebie w
moim plecaku i otwiera każdą mapę i przewodnik. Na koniec woła jeszcze
kolejnego człowieka, który zadaje następne pytania. Na przyszłość chyba jednak trzeba
będzie zgolić brodę...
Odprawa zajmuje nam około 2 godzin,
a po locie lądujemy w zachmurzonej i zaśnieżonej Polsce.
W kaplicy na Okęciu przeżywamy mszę
świętą i cóż za zbieg okoliczności, bo akurat jest tam grupa wracająca z ziemi
świętej i jadąca do Rzeszowa. Zgadzają się nas zabrać ze sobą.
Jeszcze jedno. Na lotnisku ktoś
zostawia bombonierkę. Dobrze, że to nie Tel Aviv, bo pewnie skończyłoby się to
alarmem bombowym.
Cóż,
teraz zupełnie inaczej słucha się Ewangelii. Kiedy słyszę, że Jezus wędrował do
Kafarnaum, przed oczami widzę tamte miejsca.
Więcej zdjęć...
Więcej zdjęć...
Jeszcze nie miałam okazji nigdy być na wycieczce w Izraelu, ale zakładam, że kiedyś tam wyjadę. Zresztą ja przed każdym wyjazdem turystycznym zawsze staram się jeszcze dobrze ubezpieczyć. Bardzo pasuje mi ofert ubezpieczeń od https://kioskpolis.pl/uniqa/ i tym bardziej, że wiele rzeczy mogę mieć od razu kompleksowo.
OdpowiedzUsuń