czwartek, 6 marca 2014

Izrael 2014



            Podczas świąt Bożego Narodzenia, zastanawiałem się jak wykorzystać czas zbliżających się ferii. Zrodził się wtedy pomysł na wędrówkę śladami Jezusa w Ziemi Świętej. Znaleźli się też chętni na pielgrzymowanie.
            Następnie szybka decyzja i kupiłem bilety do Tel Avivu.
Spotkaliśmy się, nasza trójka: Agnieszka, Mateusz i ja,  22 stycznia na lotnisku w Warszawie. W Izraelu wylądowaliśmy koło 4 rano.
            Jesteśmy na miejscu. Spokojnie przechodzimy kontrolę i kupujemy tutejszą walutę czyli nowy izraelski szekel. Oczywiście nie rozumiemy znaków arabskich, umieszczonych na tablicach, ale na szczęście, gdzieniegdzie dodatkowo są informacje w języku angielskim. Pierwszym możliwym pociągiem  jedziemy bezpośrednio z lotniska Ben Gurion do Hajfy, gdzie zmieniamy środek lokomocji. Po krótkim spacerze po Hajfie, wsiadamy do autobusu do Nazaretu. 
Czytaj całość

Konkurs Varta

Dziękuję wszystkim którzy zagłosowali na mój film. Zdobyłem 2 miejsce w konkursie. Bez waszej pomocy by się nie udało.

niedziela, 8 grudnia 2013

Konkurs na test latarki

Witajcie
Udało mi się stworzyć kolejnego timelapsa. Tym razem jest to nietypowy film, bo testuję w nim latarkę VARTA Indestructible.
Film ten bierze udział w konkursie.
Gdyby ktoś chciał zagłosować na mnie i mój film to zapraszam na stronę:


http://www.built-to-survive.com/indestructible.php?c=pl#


Na stronie głównej trzeba wybrać link "głosuj teraz" a następnie film.
 

Tytuł: jest tego warta
Od: hejas


Po głosowaniu przychodzi mail, niestety czasem do spamu, w którym trzeba potwierdzić swój głos. Wśród głosujących, będą losowane nagrody.
Dziękuję bardzo tym którzy na mnie zagłosują.

wtorek, 5 listopada 2013

Gmina Łańcut w obiektywie - Cierpisz

Cierpisz
Trzeci z cyklu filmów poświęconych Gminie Łańcut. Tym razem pokazuje on Cierpisz, miejscowość oddaloną 8 km na południowy zachód od Łańcuta, która charakteryzuje się pięknymi krajobrazami i widokiem na całą okolicą. Użytki rolne stanowią ponad 60% powierzchni wsi. W miejscowości znajduję się ścieżka ekologiczno-dydaktyczna "Koralowa".
Film składa się z około 7 000 zdjęć. Oglądać jak zawsze w HD!
Zapraszam do oglądania pozostałych filmów na :
lapczas.com
youtube.com - Marcin Gwizdak



czwartek, 17 października 2013

JESIEŃ W BIESZCZADACH - film poklatkowy

Złota polska jesień w Bieszczadach. Szkoda że mogłem tam spędzić tylko dwa dni.
Zdjęcia powstały podczas trasy z Widełek, przez Bukowe Berdo, przełęcz pod Tarnicą, Szeroki Wierch do Ustrzyk Górnych oraz w okolicach zalewu solińskiego.

poniedziałek, 14 października 2013

Złota polska jesień


Piękna jesień w Bieszczadach. W tym roku naprawdę kolorowa. To zdjęcie to zapowiedź kolejnego timelapsa. Szkoda że mogłem spędzić w górach tylko 2 dni. Mój kręgosłup doświadczył niesamowitego obciążenia. Nosiłem po górach plecak z szyną i statywem. Z ciekawości muszę zważyć całość, ale do dziś ciężko mi się wyprostować.

czwartek, 10 października 2013

W stronę zachodzącego słońca - camino primitiwo

Nie ma czasu na nerwy przed wyjazdem, bo wracam z nocnej wędrówki w okolicy Rzepedzi i po przepakowaniu jadę wprost na lotnisko. Oczywiście na odprawie celnej zawsze mnie sprawdzają. Tym razem ich podejrzenia wzbudził garnek i palnik. Jeszcze obawy co do wielkości bagażu, ale jakoś na siłę udaje się go wcisnąć do wzornika. Lecimy do Hiszpanii.

Lądujemy w Gironie, skąd jedziemy około 90 km do Barcelony. Zaplanowałem że uda nam się w ten sam dzień pojechać do Oviedo. A tu niespodzianka. Nie ma żadnych wolnych miejsc, więc kupujemy bilety na następny dzień, na nocny autobus. W ten oto sposób mamy prawie 2 dni na zwiedzanie Barcelony. Zaczynamy od starego miasta, katedry i decathlonu, gdzie kupujemy butlę gazową. Miasto, a szczególnie wąskie uliczki i ciekawe budynki, których jest mnóstwo, robią na moich towarzyszkach, Gosi i Kasi, duże wrażenie. Następnie kierujemy się w stronę morza, licząc na ochłodę. Jest środek lata, a liczba ludzi na plaży jest ogromna. Znajdujemy kawałek rozgrzanego piasku dla siebie i po chwili dajemy się kołysać falom. Miejscami piasek jest tak gorący, że nieomal nabawiłem się delikatnego poparzenia. Delikatne stopy. Z plaży wędrujemy do parku na wzgórzu Montjuic, gdzie znajduje się wiele ciekawych budowli. Oglądamy fortyfikacje z XVII w. znajdujące się na szczycie. Noc spędzamy pod gołym niebem.

Drugiego dnia podziwiamy piękny gmach Museum Nacional d'Art de Catalunya, od którego przechodzi się wzdłuż pięknych fontann, następnie kilka budynków zaprojektowanych przez Gaudíego, w tym najsłynniejsze jego dzieło, katedra Sagrada Família, oraz park de la Ciutadella, do którego wejście stanowi jedyny łuk triumfalny na świecie, który  nie posiada charakteru militarnego.           
Tam spędzamy ostatnie chwile w Barcelonie. Następne 12 godzin upływa nam zdecydowanie mniej przyjemnie, bo w autobusie do Oviedo. W mieście błądzimy nieco, ale w końcu znajdujemy katedrę, w której umieszczono Sudarium - chustę, w którą zawinięto w grobie głowę Jezusa Chrystusa. Tam kupujemy Credencial, czyli coś w rodzaju paszportu pielgrzyma. Przybija się w nim podczas pielgrzymki pieczątki znajdujące się w kościołach, schroniskach czy barach. Uprawniają one do korzystania z tanich schronisk dla pielgrzymów.
Przy katedrze znajdujemy muszelkę, która wskazuje drogę do Santiago i tam też zaczynamy naszą wędrówkę. 

Kierując się żółtymi strzałkami i muszelkami, opuszczamy miasto i idziemy w kierunku gór.
Początek naszej wędrówki, to jak przystało na Hiszpanię, spore upały. Dlatego też staramy się jak najwięcej kilometrów pokonywać w godzinach rannych. Dzięki temu prawie codziennie rano możemy oglądać wschody słońca. Są w zdecydowanie bardziej przystępnej godzinie, niż w naszym kraju, bo koło godziny 7.
Śpimy w schroniskach dla pielgrzymów, które rozmieszczone są na trasie co kilkanaście kilometrów. Zazwyczaj jest to jedna sala z piętrowymi łóżkami, w której mieści się około 20, 30 osób. Na początku wędrówki trzeba się przyzwyczaić do pewnych zwyczajów. Po przyjściu należy zadbać o prysznic, wypranie rzeczy, jedzenie a na koniec o odpoczynek. Cisza nocna zaczyna się koło godziny 22. Niektórzy pielgrzymi wstają wcześniej niż my i zaczynają szeleścić woreczkami, w których mają pochowane rzeczy. Wtedy przydają się zatyczki do uszu, które przezornie zabraliśmy ze sobą. Są przydatne również gdy ktoś chrapie, a często się taki trafia.

Drugiego dnia wędrówki odpoczywamy nad rzeką, która jest niesamowicie przejrzysta, a gdy patrzymy na wodę, sprawia ona wrażenie zwierciadła które zniekształca znajdujące się w wodzie kształty. Ryby pływają na wyciągnięcie ręki. Jak się później dowiedzieliśmy odbywało się tarło łososia atlantyckiego. Tego dnia wędrujemy też z Hiszpanami, których poznaliśmy w schronisku, Juanem i jego synem Aitorem. Czas razem mija przyjemnie choć mamy problem z komunikacją. Niestety Aitor będzie musiał zrezygnować z dalszej drogi z powodu kłopotów z nogami.
Pierwsze dni są ciężkie dlatego, że trzeba się przyzwyczaić do niesienia ciężkiego 10-cio kilogramowego plecaka, do pokonywania około 30 kilometrów dziennie, a czasem niestety i do odcisków, które się pojawiają na stopach. Wtedy droga staje się trudniejsza. Zdarzają się także inne dolegliwości, ale zapomina się o tym wszystkim oglądając piękne krajobrazy i przebywając z innymi ludźmi. Przechodzimy przez urokliwe małe miejscowości. Najmniejsza z nich, to jeden dom, przy którym znajdowała się tabliczka z jej nazwą.

Camino primitivo, bo tak się nazywa trasa, którą idziemy, prowadzi często przez odludne miejsca i bardzo małe wioski. Zdarzało nam się kilkakrotnie nie znaleźć żadnego sklepu przez dzień czy dwa. Staraliśmy się wtedy kupować więcej jedzenia na zapas, ale to jedzenie trzeba gdzieś pomieścić, no i nieść na plecach. Piątego dnia naszej wędrówki, skończyła nam się żywność, a jak na złość w miejscowości akurat świętowano (fiesta), i wszystkie sklepy były pozamykane. Żartowaliśmy, że manna z nieba nam nie spadnie, a w kilka minut potem dostaliśmy chleb od pewnego dobrego człowieka. Cuda się zdarzają, kiedy są potrzebne. Całonocna fiesta w tej miejscowości nam bardzo nie przeszkodziła, bo korki do uszu po raz kolejny spełniły swoją funkcję.

W między czasie zaczęliśmy wchodzić w coraz wyższe góry. Niektórymi odcinkami straszyli nas Hiszpanie, opisując jakie to one są ciężkie. Tak było z etapem starych szpitali. Większość pielgrzymów zdecydowała się na okrążanie tego terenu. My wybraliśmy tę malowniczą trasę i polecam ją każdemu. Piękne tereny, na których dziko pasły się krowy i konie, a co jakiś czas zauważyć można było pozostałości starych budowli. Podejścia wcale nie były tak ciężkie. Natura zrobiła nam też prezent w postaci borówek. Stanowiły one wyborny dodatek do makaronu z dżemem. Wykwintne danie na koniec dnia. Jedynym akcentem negatywnym tego dnia był moment, gdy zostaliśmy przegonieni z miejsca, które wybraliśmy na nocleg. Trzeba było szukać innego. Spaliśmy pod gołym niebem, na dość dużej wysokości, przez co zmarzliśmy okropnie. Na dodatek w nocy chmury się obniżyły i nieco nas zmoczyły. Wstaliśmy bardzo wcześnie, żeby się trochę ogrzać, ale udało się to dopiero po kilku kilometrach wędrówki.
Widoki zrekompensowały wszystko. W dolinach, nad którymi znajdowaliśmy się, zalegały chmury, tworząc bajkowy krajobraz.

Po całodniowej wędrówce pora odpocząć. Czasami pielgrzymi gotują wspólnie, najczęściej oczywiście makaron. Poznawanie ludzi z całego świata, a czasami niezdarne przełamywanie barier językowych, powoduje wiele śmiechu. Wszyscy są bardzo życzliwi i wspólnie spędzają czas pod schroniskiem. Płynie on tam inaczej.
Czasami camino prowadzi przez większe miasta. Dziś docieramy do Lugo, gdzie przed schroniskiem ułożona jest już kolejka z plecaków. Piękne miasto, a jego stara część otoczona dobrze zachowanymi murami. Wieczorem idziemy na mszę do pięknej katedry.

Im bliżej Santiago, tym więcej pielgrzymów i żeby znaleźć miejsce w schroniskach trzeba wcześnie wstawać. Przez to, te ostatnie kilometry, nie są już tak ekscytujące i ciekawe. W tym roku w okresie wakacyjnym do Santiago wchodziło około 2 tysięcy pielgrzymów dziennie.
Kolejnego dnia skończyło się nam jedzenie, a w wiosce, w której zostajemy nie ma żadnego sklepu. Decyduję się spróbować dostać do najbliższego miasteczka na stopa, a potem wrócić. Zatrzymuje samochody przez pół godziny, ale nikt nawet nie zwalnia przy mnie. W pewnym momencie zatrzymuje się człowiek i zaczyna mi coś tłumaczyć. Niewiele rozumiem, ale okazuje  się, że łapię stopa nie w tym kierunku, co trzeba. Jako, że go nie rozumiałem, spotkany mężczyzna podrzuca mnie kilka kilometrów, oczywiście w drugą stronę niż próbowałem jechać. Byłem nieco zmieszany, ale dzięki tej pomyłce dotarłem do miasteczka. Trasę powrotną pokonałem już pieszo.

Dwunastego dnia naszej wędrówki wchodzimy do Santiago de Compostela. Idziemy do katedry na mszę dla pielgrzymów, podczas której następuje okadzenie ludzi olbrzymim kadzidłem. Wśród całej masy ludzi rozpoznajemy kilku, których spotykaliśmy na trasie. Odbieramy compostellę, czyli dokument potwierdzający przejście trasy, a następnie szczęśliwi, siadamy na placu przed katedrą i oglądamy reakcje pielgrzymów, którzy osiągnęli cel swojej wędrówki.

Spędzamy jeden dzień w Santiago, a następnie autobusem jedziemy na "koniec świata", czyli do Finistery. Trasa bardzo ciekawa, bo droga wiedzie wzdłuż wybrzeża. Pogoda jest wyśmienita, więc kąpiemy się w oceanie i zbieramy masę muszelek. Znowu trzeba będzie się tłumaczyć na odprawie celnej, co to takiego. Trochę czasu spędzamy przy latarni, na końcu świata, gdzie widnokrąg łączy się z oceanem. Jako, że z końca świata nie da sie pójść już dalej, więc trzeba wracać. Najpierw do Santiago, potem 17 godzin jazdy autobusem do Barcelony, skąd lecimy do Polski.
Z samolotu po raz ostatni spoglądamy na ziemię, na której spędziliśmy ostatnich kilkanaście dni. Będziemy mieli co wspominać, czekając na następną podróż.





czwartek, 19 września 2013

W chwilach kiedy nic nie umieszczam na blogu, pracuje nad tworzeniem kolejnych filmów poklatkowych.
Oto najnowsze moje dzieło. Film prezentujący Albigową, miejscowość w Gminie Łańcut. 
Tak jak zawsze najlepiej oglądać w HD.


środa, 11 września 2013

W drogę

Bociany już odlatują do ciepłych krajów. Mi pozostają na razie wspomnienia, bo trochę trzeba popracować, a myślami wracam do wakacyjnych eskapad.
Dobiega też końca praca nad kolejnym timelapsem. Efekty niedługo.

środa, 21 sierpnia 2013

Powrót z końca świata


Udało się. Ludzie zmęczeni, jak by nie wierzący że to już koniec drogi, wchodzą na plac przed katedrą św. Jakuba apostoła, w Santiago de Compostela.
Cieszę się że mogłem po raz kolejny poczuć te emocje i radość. Wędrowałem tzw. camino primitivo, z pięknego miasteczka Oviedo, przez nieco ponad 300 km, do grobu św. Jakuba, wraz z dzielnymi niewiastami: Gosią i Kasią. Po 12 dniach naszej pielgrzymki dotarliśmy do celu. Ważniejsze jednak od osiągniętego celu było to czego doświadczyliśmy podczas naszej podróży. Relacja już niedługo...


wtorek, 16 lipca 2013

Powrót do przeszłości


Przez najbliższy miesiąc będę niedostępny.
Dziś wyjeżdżam, po raz pierwszy po kilkuletniej przerwie, na oazę. Niech się dzieje wola Nieba, z nią się zawsze zgadzać trzeba...
Najgorsze jest to że prosto z oazy będę ruszał do Santiago, więc będzie mało czasu na przygotowania, a właściwie go nie będzie. Jeśli ktoś będzie zainteresowany, to obiecuję pokazać w drugiej połowie sierpnia trochę zdjęć z tego co się działo.

Buen Camino

środa, 10 lipca 2013

Niedługo


Krok po kroczku, krok po kroczku, zbliża się 28 lipca. Wtedy to po raz kolejny będę przemierzał średniowieczny szlak wiodący do Santiago de Compostella. Tym razem trasą z Oviedo, popularnie zwaną Primitivo. Ciekawe czym droga zaskoczy nas w tym roku?

sobota, 6 lipca 2013

Efekt pracy

Po dłuższej przerwie w pisaniu, przedstawiam efekt pracy ostatnich miesięcy. Film pokazujący moją miejscowość. Jak dobrze pójdzie, będzie to początek 9 filmików przedstawiających miejscowości w gminie Łańcut. Zachęcam do oglądania i dzielenia się opiniami.
Miłego oglądania, oczywiście w HD

sobota, 11 maja 2013

RUMUNIA - majówka 2013


Pomysł wyjazdu do Rumuni na weekend majowy, przerodził się w małą ekspedycję. Pojechało nas 14 osób w 3 samochodach. Cudowne rozmnożenie. W moim niewielkim samochodzie jechało 5 osób. Cudem upchnęliśmy wszystkie torby i torebeczki do bagażnika zwykłego oraz dodatkowego na dachu.
Około 18.30 wyruszamy z Rzeszowa w kierunku Rumunii.
Trochę obawialiśmy się nocnej jazdy, ale przebiegała ona prawie bezproblemowo. Skutecznie spowalniały nas fatalnej jakości drogi w Słowacji. Przez kilkadziesiąt kilometrów jechaliśmy zdartym asfaltem, z prędkością około 30 km/h. Dodatkową atrakcją były wielkie jak kratery dziury, pojawiające się na drodze bez żadnego ostrzeżenia. Po przejechaniu kilkunastu kilometrów wzdłuż granicy znajdujemy przejście graniczne z Węgrami. Jedziemy według ogólnej mapy i jakież jest nasze zdziwienie kiedy droga zwęża się i dojeżdżamy do rzeki, przez którą powinien płynąć prom. Oczywiście o godzinie 2 rano nie ma tu ani promu ani żadnego człowieka. Nadrabiamy trochę kilometrów by trafić na jakiś przejazd. O 4 nad ranem wjeżdżamy do Rumuni. Kupujemy na stacji benzynowej winietę 7-mio dniową i ruszamy przed siebie.
Za miejscowością Satu Mare, szukamy miejsca na krótki sen. Nieopatrznie wybrana polanka koło lasu, okazuje sie mokradłem z niezliczoną ilością komarów. Po 2 godzinach snu, czas na poznawanie Rumunii. Na początku zaglądamy na tak zwany "wesoły cmentarz" w Sapancie. Kolorowe nagrobki i rysunki przedstawiające zmarłe osoby  pozwalają w inny sposób spojrzeć na śmierć. Drogi w północnej Rumunii niestety pozostawiają wiele do życzenia, ale przepiękne widoki to rekompensują. Choć przy większych dziurach, których nie udaje mi się ominąć, aż boli mnie serce i tylko liczą że samochód wytrzyma tą ciężką próbę.

Kolejna część dnia to niesamowite, strzeliste cerkwie. Pierwsza z nich w Desesti wybudowana została w 1770 roku. Jak osiem innych w rejonie Marmaroszu, została wpisana na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Wszystkie stanowią arcydzieła ciesielstwa. Następną cerkiew w Budesti, oglądamy po przekroczeniu pięknej rzeźbionej bramy. Bramy te stanowią bardzo ciekawy element krajobrazu. Pod cerkwią spotykamy kobietę. Ze zrozumieniem jest trochę gorzej ale za kilka minut przychodzi człowiek z kluczami do świątyni. Podłoga wyłożona jest dywanami a na ścianach piękne malowidła.

Obowiązkowym miejscem w okolicy jest kompleks klasztorny w Barsanie. Znajdują się tam co prawda niedawno wybudowane budynki, jednak sprawiają one wrażenie starych. Spore wrażenie robi cerkiew dwunastu apostołów. Strzelista wieża sięga 56 metrów i jest najwyższa w okolicy. Na koniec dnia odwiedzamy najstarszą w regionie cerkiew w Ieud.
Poszukując noclegu wjeżdżamy w bardzo malowniczą okolicę. Rozkładamy namioty na niewielkiej łące, z widokiem na ośnieżone szczyty pobliskich gór. Ognisko na którym gotujemy makaron to doskonałe zwięczenie dnia.
Rano przez miejsce gdzie śpimy, przechodzi staruszka z kilkumetrową deską na ramieniu. Zagaduje do nas, ale uśmiechamy się tylko do siebie, nic nie rozumiejąc. Zjeżdżamy do drogi i w pobliskiej miejscowości zaglądamy na targ. Dalej wspinamy się na przełęcz Prislop (1416 m. n. p. m.). Miejsce warte zobaczenia. Piękny widok na góry, a okoliczne łąki obsypane są krokusami. Nigdy nie widziałem ich w takiej liczbie. Zjeżdżamy serpentynami w dół i zatrzymujemy się nad ładnie wyglądającą rzeczką. Nurt jest bardzo rwący a woda lodowata. Próbujemy przejść na wysepkę. Dno jednak okazuje się nierówne więc Marian i ja mamy przymusową kąpiel w ciuchach. W miejscowości Carlibaba odwiedzamy pomnik legionistów polskich poległych bohatersko w tej miejscowości. Przy jednym z samochodów słyszymy syk powietrza. Szybka wymiana koła i ruszamy dalej.

W miejscowości Moldovita zwiedzamy obronny monastyr z malowaną cerkwią pod wezwaniem Zwiastowania z 1532 roku. Cerkiew robi duże wrażenie ponieważ ozdobiona jest malowidłami wewnętrznymi oraz zewnętrznymi na elewacji budynku. Kolejny obronny monastyr z malowaną cerkwią pod wezwaniem Zmartwychwstania spotykamy w Suceviţa. W zabudowaniach klasztornych przylegających do murów obronnych otaczających cerkiew znajduje się muzeum z XVI wiecznymi ikonami i przedmiotami liturgicznymi.


Po długich poszukiwaniach noclegu, znajdujemy przyjemną polankę w lesie. Kiedy w końcu udaje mi się zasnąć przyjeżdżają jakieś samochody i zaczynają trąbić. Straż leśna jest wyraźnie niezadowolona z miejsca które wybraliśmy na biwak. Udaje nam się ich jednak przekonać żeby pozwolili nam zostać na noc.
Rano dojeżdżamy do jednego z największych w Karpatach, zbiornika wodnego. Droga biegnie malowniczo wzdłuż jeziora, jednak stromy brzeg nie pozwala na kąpiel. Po kilkudziesięciu kilometrach wzdłuż wody, docieramy do 120 metrowej wysokości zapory. Ponoć woda z hydroelektrowni odprowadzana jest wykutymi w skale tunelami kilka kilometrów dalej. Faktycznie, po drugiej stronie tamy jest sucho.
Dojeżdżamy do wąwozu Bicaz. Jedno z najbardziej niesamowitych miejsc na naszej trasie. Rzeka wyrzeźbiła tam kanion, który otoczony jest potężnymi skałami. Obowiązkowe miejsce do odwiedzenia. Na końcu wąwozu znajduje się jezioro powstałe w wyniku osunięcia zbocza górskiego
 w 1837 roku. Z wody wystają jeszcze kikuty drzew. Pożyczamy łódkę i pływamy pośród wystających kłód.

Noc spędzamy w okolicy miejscowości Praid. Następnego dnia odwiedzamy kopalnię soli w tym mieście. Zastanawiamy się, po co ludzie biorą tam rolki i piłki. Wszystko staje się jasne na dole. Autobus wiezie nas tunelem w głąb ziemi. Dalej schody w dół i naszym oczom ukazuje się spora hala w której  ludzie na przykład grają w piłkę. Kilka kilometrów dalej odwiedzamy miejscowość w której wydobywano korund.
Na naszej trasie nie brakuje również pięknych miejscowości, takich jak Sighișoara. Jest to jeden z najlepiej zachowanych średniowiecznych zespołów miejskich w tej części Europy. Stara część miasta jest niesamowita. Charakterystyczna jest 64 metrowa wieża zegarowa oraz kolorowe kamienice.
Kierujemy się w kierunku miejscowości Turda. Zaczyna się droga kamienista, a naszym oczom ukazuje się ciągnące się kilometrami odludzie. Krajobraz oszałamiający. Na jednym ze wzgórz rozbijamy nasz ostatni obóz. Jak okiem sięgnąć pustkowie.
Ostatniego dnia jedziemy do Turdy, gdzie zwiedzamy kopalnię soli. Nie wiemy czego spodziewać się w środku. Wyrobisko zachwyca swą potęgą. Jest to jedna z największych kopalni soli w Europie. Na ścianach widać tabliczki z rokiem w którym kopano na danej głębokości. Na samym dole znajduje się jezioro, po którym można pływać łódkami.


Kończymy zwiedzanie i niestety musimy już ruszać w kierunku domu. 5 dni to zdecydowanie za mało żeby zobaczyć Rumunię. Jestem pod wrażeniem tutejszej przyrody i zabytków. Jedynym minusem są fatalnej jakości drogi na północy kraju. Przejechaliśmy w sumie 2050 kilometrów w tym 1000 przez Rumunię. Kraj jest bardzo zróżnicowany i nie wiadomo czego spodziewać się za kolejnym zakrętem drogi. Przyroda, malownicze cerkwie i monastyry a co jakiś czas osiedle cygańskie czy romów. W wioskach przez które przejeżdżaliśmy, ludzie siedzieli na ławeczkach przy drodze i rozmawiali. Na ulicach było widać życie. Na drodze furmanki z rejestracjami.  Przypominało nam to nasz kraj sprzed kilkudziesięciu lat i budziło bardzo pozytywne uczucia.

Mam nadzieję że będę miał okazje tutaj wrócić.