Północ - Południe


Majówka północ – południe
Wczoraj wróciliśmy do Rzeszowa a wszystko wydaje się już tak nierealne. A zaczęło się prozaicznie ale nerwowo. O godzinie 16 wyruszamy z Rzeszowa pociągiem. Wszyscy, nawet panie w kasie biletowej, podkreślają że nie koniecznie konduktor weźmie nas do końca. Wsiadamy z rowerami do ostatniego wagonu i do Warszawy  koczujemy w przejściu. W Warszawie nie pozwalają nam wsiąść do pociągu, więc z nowo poznanymi Anią i Łukaszem, jedziemy na dworzec zachodni robiąc sobie nocną wycieczkę. Przy okazji Dawidowi urywa się pedał przy rowerze. Nieźle się zaczyna na szczęście w Gdyni spotykamy Pana Stanisława, dzięki któremu dalsza podróż jest możliwa. Naprawia On Dawidowi rower i napełnia nadzieją w ludzi. Ostatni etap pokonujemy razem z PKP,  docierając do Władysławowa po 23 godzinach jazdy. Żeby nikomu nie ubliżyć określę ten etap jako MASAKRA.
Z Władysławowa, na szczęście już o własnych siłach, ruszamy rowerami do Jastrzębiej Góry, najdalej wysuniętej na północ miejscowości w Polsce. Teraz patrząc na mapę jedziemy w dół, więc powinno być z górki... Na pierwszy nocleg zatrzymujemy się w lesie przed Wejherowem.


Pierwszy dzień powrotu rozpoczynamy msza świętą w Wejherowie. Mamy ze sobą, jak ślimaki, cały dobytek: namioty, kuchenka gazowa i ubrania (może ślimaki nie mają tylu rzeczy). Najfantastyczniejszą rzeczą w takich wyjazdach jest możliwość zatrzymywania się gdzie i kiedy się chce. Ja bardzo lubię jadać posiłki na ryneczkach i chodnikach. Siadamy w wybranym miejscu i zaczynamy smarować kromki. Reakcje ludzi są bardzo różne, ale najczęściej pozytywne. Pod wieczór skręcamy do zamku krzyżackiego w Kiszewie, po którym oprowadza nas sam właściciel. Czego chcieć więcej pod koniec dnia, jeśli nie kąpieli w jeziorze (chłodnym jak na tą porę roku).
Codziennie wydaje nam się, że pada coraz to nowy rekord ciepła. Przysmażyło nas jak skwarki, ale pogoda udała się wspaniała. Przejeżdżając przez Kaszuby możemy ochłodzić się w przydrożnym jeziorku i przejechać skrajem Borów Tucholskich. Staraliśmy się omijać miasta, ale nie zawsze się udaje. Wisłę przekraczamy w Grudziądzu, który pokonujemy z trudem. Czasami pytamy miejscowych o kierunek i wtedy musimy przejeżdżać przez drogi polne. Bardzo miło wspominamy drugie przekroczenie Wisły w Płocku gdzie spotykamy bardzo miłych ludzi, którzy obdarowali nas wodą i schłodzili polewając z karchera. Po spotkaniu takich ludzi wracają wszystkie siły. Aniołowie.
Kiedy jesteśmy za bardzo pewni siebie, czas na lekcje pokory. Piątego dnia wstajemy wcześniej żeby zrobić trochę więcej kilometrów. Po wyjeździe zaczyna padać a po południu kolejny poważny defekt w rowerze Dawida, uniemożliwiający dalszą jazdę. Po dwóch godzinach naprawy zakręcam wszystko po barbarzyńsku  i liczę na cud, że tak dojedziemy do domu. Jutro 3 maj więc sklepy pozamykane.
Każda podróż to ciekawi ludzie. Przed Skierniewicami spotykamy państwa Ciszewskich, którzy zapraszają nas na zupę. Po niej pojawiają się kluski a na koniec placek. Królewskie śniadanie. Druga ważną rzeczą są widoki. Mamy to szczęście że podczas naszego wypadu kwitną sady. Jedziemy a wokół nas biały puch.


3 maja zatrzymujemy się na mszy świętej w Skrzyńsku, sanktuarium z cudownym obrazem Matki Bożej. Na naszych rowerach mamy zatwierdzone flagi, natomiast widzimy jak niewielu ludzi pamięta o tym samym. Czas na drugą dziurę w dętce. Tym razem Krzysiek. Etap prawdziwie górski. Odbijamy w miejscowości Chlewiska na malowniczą i piękną trasę przez lasy i wzniesienia w miejscowościach Aleksandrów i Borki a następnie skracając drogę do Suchedniowa drogą kamienistą przez rezerwat krajobrazowy. Wiadomo jak wychodzi się na skrótach… Ale za to okolica piękna. Uciekamy przed burzą która dogania nas w miejscowości Nowa Słupia. Parę kilometrów jedziemy w deszczu. Nagle scena niecodzienna bo wychodzi do nas machający człowiek i zaprasza do siebie do stodoły. On nas zaczepia!!! Spędzamy noc w stodole na sianie.
Wstajemy wcześnie bo po 5, mając nadzieję na dojechanie do domu i uniknięcie deszczu. Jedzie się bardzo dobrze, a kiedy pojawia się tablica z napisem Rzeszów 1.. km, wszyscy dostajemy skrzydeł. Przekraczamy po raz trzeci i ostatni Wisłę  i pędzimy w stronę domu. 40 kilometrów przed Rzeszowem pęka mi opona. Szczęście spore bo w sklepie ze wszystkim mają również odpowiednią oponę. 20 kilometrów przed Rzeszowem pora na dziurę w dętce Dawida. Wjeżdżamy do Rzeszowa i zaczyna kropić. Witają nas Chmielniccy harcerze. Pamiątkowe zdjęcie na rynku i pora ruszać do domu.
W ciągu 45 godzin jazdy dojechaliśmy z Jastrzębiej góry przez naszą piękną ojczyznę do Rzeszowa, pokonując 880 kilometrów. Mała majowa rozgrzewka przed wakacjami.

Więcej zdjęć...

2 komentarze:

  1. Brawo :-) chłopcy

    OdpowiedzUsuń
  2. GRATULACJE! Teraz czas, aby przejechać w poprzek Europę i dotrzeć do Santiago:), a właściwie i na Finisterrę.Trening w radzeniu sobie z usterkami i pierwsze poparzenia słoneczne macie już za sobą. Agnieszka

    OdpowiedzUsuń